poniedziałek, 5 stycznia 2015

10 razy TAK dla Erasmusa

9.09.2014, Henningsvær, fot.: Yema Raberba Lumumba Winner                                                                                                

Wbrew temu co sądzą niektórzy i co mnie samej mogłoby się wydawać - wcale nie wyjechałam w długą podróż poślubną, tylko zwyczajnie, jak każdy, na Erasmusa. A że z mężem... No cóż, niektórzy lubią wozić drzewo do lasu.

Mimo że ten mój erasmusowy wyjazd wygląda prawdopodobnie zupełnie inaczej niż typowy, to jednak udało mi się kilka rzeczy zaobserwować i chcę Wam napisać, dlaczego każdy z Was powinien mieć wpisany w plan studiów przynajmniej jeden semestr za granicą.



Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)


1. Trzeba korzystać z okazji. To jedna z niewielu szans, żebyście mogli spokojnie pomieszkać sobie zagranicą i zobaczyć jak to jest. Oczywiście później też można wyjechać i wielu z Was to zrobi, ale wyjazdy do pracy w Londynie to jednak nie to samo.

2. Pieniądze. No heloł, uczelnia daje Wam na ten wyjazd pieniądze. Owszem, może niewielkie, ale jeśli nie wyjeżdżacie do Norwegii, Wielkiej Brytaniii, czy Hiszpanii, to one potrafią wystarczyć na normalne utrzymanie! Jest wiele wyjazdów na Łotwę, do Estonii, Czech, Bułgarii i tam można normalnie przeżyć za stypendium.

3. No właśnie. Estonia, Bułgaria, Czechy, Słowenia. Wyobraźcie sobie powiedzieć komuś - przez pół roku mieszkałam na Słowacji. Czujecie ten fejm?  Oryginalność i hipsterstwo poziom 1000.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)


4. Język. Jak jedziecie do Pragi to wcale nie musicie mówić po czesku. Ani w Turcji po turecku (ale siedzieć możecie). Ja jadąc do Oslo znałam tylko słowo akewit, a Bartek potrafił powiedzieć 'jeg elsker deg', bo oglądał na youtubie filmiki z ładną norweżką. Na większości (wyjątkami są przeczulone na punkcie swoich języków kraje zachodnie, ale jeśli się postaracie to znajdziecie pewnie i tam uczelnie prowadzące część zajęć po angielsku) uczelni są zajęcia po angielsku i to w tym języku się uczycie i zdajecie egzaminy. A że przy okazji nauczycie się paru egzotycznych przekleństw to tylko się cieszyć.


Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)

5. Znowu język. Pierwszego dnia po przyjeździe bałam się do kogokolwiek odezwać, żeby nie zrobić z siebie idiotki swoją łamaną angielszczyzną. Angielskiego uczyłam się tylko w szkole i trochę sama, miałam niewiele okazji w życiu do tego, by go szkolić. I co? Po czterech miesiącach mówię odważnie, bez oporów, potrafię się dogadać z każdym i o wszystkim. Owszem, to nie jest piękna szekspirowska angielszczyzna, popełniam błędy, nie mam ani brytyjskiego ani amerykańskiego akcentu, tylko polsko-norweski, ale jednak z całą odpowiedzialnością mogę powiedzieć - tak, znam angielski. Aha, napisałam też w ciągu 1,5 miesiąca około 35 stron po angielsku, więc jest fejm.

6. Ludzie. No kto by nie chciał mieć znajomych z różnych zakątków świata? Poza Norwegami poznałam wiele osób z Niemiec, Stanów Zjednoczonych, Francji, Kongo, Chin, Nepalu, Tahiti, Iranu, Belgii, Islandii, Grecji, Włoch. No zewsząd. Fajnie jest posłuchać jak się żyje gdzie indziej, poobserwować jakieś małe różnice kulturowe, ale przede wszystkim dostrzec, że tak naprawdę ludzie z każdego zakątka świata są podobni, każdy ma dwie ręce, dwie nogi, jakieś marzenia, jakieś obawy i naprawdę nie różnimy się wiele od siebie. Fajnie też usłyszeć od innych co wiedzą i myślą o Polsce. To zawsze jest bardzo ciekawe.


Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)


7. Uczelnia. No dobra, to jest prawdopodobnie kwestia najmniej interesująca Erasmusów, ale jednak warto coś tam na ten temat wiedzieć, żeby po przyjeździe na pytanie 'jak było na zagranicznej uczelni' nie musieć naprędce wymyślać odpowiedzi. Chodzi mi o to, że fajnie jest zobaczyć jak studia wyglądają w innych krajach. Na mojej uczelni zadziwiło mnie sporo różnic (np. pisanie kilku dość obszernych i dogłębnych prac dziennikarskich na każdym przedmiocie i specyficzna organizacja planu zajęć), ale też sporo podobieństw (np. problemy z dostępnością sal zajęciowych i czasem psujący się sprzęt). Fajnie po prostu zobaczyć jak jest gdzie indziej.

Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)



8. CV. No dobra, tego nie wiem z własnego doświadczenia, usłyszałam tę historię od kogoś. Podobno kiedyś przy rekrutacji do jakiejś firmy brano pod uwagę tylko aplikacje osób, które były na Erasmusie. Że bardziej otwarte, doświadczone, obyte, kreatywne, niebojące się wyzwań. Wiecie, że to niby takie potwierdzenie tego pitu-pitu, które każdy z nas wpisuje sobie w część 'Dodatkowe atuty', czy jak tam nazywa się ten najbardziej naciągany fragment CV. Nie wiem ile w tym prawdy, ale wydaje mi się, że semestr zagranicą faktycznie może przyciągnąć uwagę rekrutera i być tym 'smaczkiem', który sprawia, że z tysiąca cefałek chce mu się przeczytać właśnie Twoją. Mocno w to wierzę.


Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Paulina Krasoń (@rebeliar)

9. To po prostu fajna przygoda. Wyjeżdżasz do obcego kraju, mówisz w obcym języku, poznajesz obcą kulturę i obcych  ludzi, a po trzech miesiącach to wszystko przestaje być obce, a zaczyna być coraz bardziej Twoje. 

10. Jeśli chcesz mieć dwujęzyczne dziecko (za sprawą zagranicznego partnera), to w ten sposób zwiększysz diametralnie swoje szanse na to. Dowód tutaj

Jeśli się wahacie, boicie, nie wiecie jak - powiem Wam tylko tyle: po prostu weźcie udział w rekrutacji. Dalej już samo pójdzie. A jeśli Waszym noworocznym postanowieniem było zrobić coś szalonego, nowego, ekscytującego i chcecie, aby ten rok był niezapomniany to jest to chyba najlepszy i najprostszy sposób. 

Polecam, Paulina Krasoń.

 PS: Jeśli macie jeszcze inne spostrzeżenia - piszcie w komentarzach.

4 komentarze:

  1. Przestałam czytać po "Mieszkałam na Słowacji" - może jednak zanim się ktoś zdecyduje wyjeżdżać do innego państwa, niech dobrze wykorzysta czas w PL i nauczy się w tym języku poprawnie pisać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo proszę mi istotę tego błędu wyjaśnić, bo może faktycznie wkradło się coś, co przeoczyłam i do tej pory nie mogę dostrzec.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Na" używamy w stosunku do miejsc, które są fragmentem większej całości (na Mazurach, na Bemowie), a "w" gdy mówimy o całości, całym państwie. Idąc tym tropem poprawna forma to "w Słowacji". Faktycznie co do niektórych krajów utarła się taka nieprawidłowa forma (co może być przez kogoś odebrane jako deprecjonowanie). Jest to jednak dość powszechny błąd, każdemu może się zdarzyć i nie ma co się oburzać :)
    Bardzo ciekawy tekst ( i dobrze napisany;)), aż się zaczęłam zastanawiać czy może faktycznie taka Estonia nie byłaby dobrym pomysłem :) Boję się tylko, że nie zaliczę semestru... i co wtedy?

    OdpowiedzUsuń
  4. Doczytałam u źródła (czyli w słowniku PWN) i właściwie w tekstach nieformalnych (a blog, przynajmniej swój, za taki uważam) bardziej poprawne jest używanie "NA". Także dziękuję za skłonienie mnie do zajrzenia do słownika, zawsze to jakieś pogłębienie wiedzy. @Panna Magdalena, niezaliczenie przedmiotów na Erasmusie zdarza się rzadko (ja osobiście nie słyszałam o takim przypadku), ale zawsze mamy prawo do poprawki, poza tym nam koordynatorzy powtarzali, żeby się nie martwić na zapas, bo w razie czego każdy ma prawo do niezaliczenia czegoś :) Także do dzieła! :)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)