czwartek, 2 kwietnia 2015

Emigrant odwiedza Polskę


Każdy, kto wraca do domu po długim pobycie gdzieś w świecie, mierzy się z dziwną zależnością, według której wprost proporcjonalnie do długości urlopu rośnie ilość spraw do załatwienia. Zobaczcie jak wygląda typowy dzień w Polsce i pomnóżcie go przez ilość dni tu spędzonych.



Rano. Trzeba załatwić lekarzy. Zagranicą nie dość, że ledwie się możesz z nimi dogadać, to jak tu im wytłumaczyć, że w plecach strzyka, głowa ćmi, a widzisz coraz gorzej. Poza tym kto by tam ufał takim obcym doktorom, nawet nie wiadomo czy taki się zna na trudnym, polskim organizmie. Jeszcze na miesiąc przed przyjazdem zapisujesz się do stomatologa, okulisty, reumatologa, neurologa, ginekologa i ornitologa. Wszystko jak leci, organizm musi być przeegzaminowany z każdej strony, żeby podołać trudom emigracji. 

W południe. Szybko, lecimy na zakupy! Najpierw ciuchowe, bo przez pół roku niekupowania niczego okazuje się, że jedyne buty jakie masz na wiosnę to sandały-jezuski. Wszystkie potrzebne zakupy odkładane są na magiczny wyjazd do Polski - krainy, gdzie wszystko jest tańsze i lepsze. A później okazuje się, że w H&Mie kupiłeś spodnie za stówę, które w innym kraju kosztują połowę tego. Zaraz po tym trzeba wpaść do Biedronki, kupić dużo kawy - bo w kraju, w którym mieszkasz sprzedają albo ziarnistą (a ty nie masz ani młynka, ani inteligentnego ekspresu) albo grubo mieloną, której fusy zostają między zębami, bo jest przeznaczona do filtrowania. Jak powiesz w sklepie, że chcesz taką zwykłą, do zalania wodą, to dostaniesz tylko rozpuszczalną. Trzeba więc zrobić zapasy w Polsce. Tak samo jak ser, przyprawy, mięso, makaron, kasze, ryż, sól, pieprz i wszystko inne, co tylko dasz radę zmieścić do bagażu.

Popołudniu. Chcesz wreszcie nadrobić zaległości towarzyskie. Próbujesz umówić się z dawno niewidzianym przyjacielem, którego właściwie mógłbyś zacząć nazywać internetową znajomością. Pracuje. Brat - pracuje. Drugi brat - pracuje. Siostra - jedna w szkole, druga krąży między przedszkolem dzieci, a zajęciami. Okazuje się, że ktoś poprzestawiał czas i w kraju, w którym mieszkasz święta wypadają w zupełnie innym czasie, niż w Polsce. Rozmijasz się ze wszystkimi, bo kiedy w Polsce wszyscy zjeżdżają na święta - ty już szykujesz się do wyjazdu.

Wieczorem. Pakowanie. Musi być logiczne i logistyczne. Pamiętaj, na spód walizki trochę ciuchów (tych kupionych w południe), na to elementy tłukące się (pamiętaj, owiń dla bezpieczeństwa każdą butelkę reklamówką i ręcznikiem, bo w razie wypadku twoje nowe ciuszki do końca istnienia będą zapachem przypominały o polskiej żytniej), a na to już jak leci, jedzenie, ciuchy, sprzęt AGD i meblościanka ze starego pokoju. I tak połowa tego, co kupiłeś w południe nie zmieści ci się do bagażu, więc właśnie zostajesz mianowany dobrym człowiekiem, oddając wszystko Caritasowi.

W nocy. Wyjeżdżasz. Pobyt jak zwykle zdecydowanie za krótki, a ty w dodatku wahasz się czy mówić 'wracam do domu', 'wracam z domu', 'jadę do siebie', 'jadę podbijać świat', czy może 'zabieram was wszystkich ze sobą, bo bez was nawet w raju będzie niewesoło'.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)