sobota, 2 kwietnia 2016

Nie ma przypadków

- Nie ma przypadków - powiedział, kończąc interesującą opowieść o tym, jak znalazł się w Norwegii. Spotkaliśmy się godzinę wcześniej, w autobusie wiozącym podróżnych z lotniska na dworzec w Modlinie. Wsiadając do zapchanego już pojazdu, stanęłam w jedynym wolnym miejscu, akurat tuż obok niego. Nawet nie wiem, kto rozpoczął tę rozmowę, po prostu stanęliśmy obok siebie i zaczęliśmy uprzejmą pogawędkę, jakby to była najbardziej naturalna rzecz na świecie.
Od słowa do słowa okazało się, że przylecieliśmy tym samym samolotem, zmierzamy w tym samym kierunku, a w Norwegii mieszkamy w okolicach tego samego miasta. Nic dziwnego - w końcu cały autobus wypełniony był podróżującymi w kierunku Warszawy, w większości emigrantami mieszkającymi na stałe w Oslo i okolicach, bo właśnie stamtąd przyleciał ostatni samolot. Oboje spragnieni niezobowiązujących pogawędek w ojczystym języku, kontynuowaliśmy rozmowę już w pociągu, choć nadal nie znając swoich imion. W międzyczasie dowiedziałam się skąd pochodzi, jaki sport uprawia i czym zajmuje się jego tata, ale nie pomyślałam, żeby mu się przedstawić, on zresztą też.

- W moim życiu wydarzyło się tyle niesamowitych sytuacji, że już nie wierzę w przypadki. Zastanawiałem się co zrobić, zostać czy wyjechać znów do Norwegii i rozmawiałem o tym z tatą, a w tym momencie zadzwonił telefon. Telefon, który od kilku tygodni leżał nieużywany i rozładowany na półce, a tego dnia po prostu postanowiłem go naładować i schować do kieszeni, ot tak, bez żadnego powodu. Wyobrażasz sobie? Odbieram słuchawkę, a tam facet proponuje mi pracę. Legalną, dobrze płatną pracę. To nie mógł być przypadek, więc po prostu odpowiedziałem 'biorę to' i wróciłem do domu, kupić bilet na samolot. Nie ma przypadków. - opowiadał.
- Niesamowite, faktycznie. A właśnie, jeśli chodzi o telefon, to wybacz, muszę zadzwonić do siostry, ma mnie odebrać z Centralnego.

Wzięłam do ręki telefon i zatopiłam się w rozmowie z siostrą. Omawiałyśmy plany na wspólne popołudnie i czekającą mnie jeszcze podróż z Warszawy do Piotrkowa. Zerknęłam na mojego współtowarzysza i zobaczyłam, że na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Gdy odłożyłam telefon, zapytał:
- A ty z Piotrkowa jesteś?
- Tak, dokładnie z okolic, a co? Znasz to miasto? 
- Znam i to nawet całkiem nieźle. Przez trzy lata chodziłem tam do szkoły - powiedział, a moje szare komórki przyspieszyły proces trawienia informacji.
- Naprawdę? A z którego jesteś rocznika?
- W tym roku kończę 25 lat - wyjaśnił, a ja dodałam dwa do dwóch i szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia.
- W takim razie miło cię znowu widzieć - odpowiedziałam. - Mieszkaliśmy razem w bursie - teraz to jego oczy zaczęły przypominać pięciozłotówki i wybuchnęliśmy głośnym śmiechem, wypełniającym całe wnętrze wagonu. 

Okazało się, że anonimowy do tej pory, obcy i zupełnie przypadkiem spotkany człowiek przez dwa lata dzielił ze mną dach nad głową, śniadania, obiady, kolacje i młodzieńcze wybryki. Oboje diametralnie zmieniliśmy się od tamtego czasu, więc patrząc na niego, zupełnie nie widziałam tego nastolatka sprzed lat. Dopiero gdy powiedział, że chodził do liceum w moim mieście, połączyłam kilka faktów ze sobą. Po prostu pamiętałam, że razem ze mną w bursie mieszkała grupa chłopaków ze stolicy innego województwa, którzy wybrali szkołę ze względu na sport, który uprawiali. Gdyby mimochodem nie wspomniał o tym, w co grał, albo gdybym ja nie opowiadała przez telefon jak zamierzam dotrzeć do domu, to rozstalibyśmy się na Dworcu Centralnym, nie znając swoich imion i zapominając o tym spotkaniu, tak jak zapomina się o pogawędce o pogodzie z piekarzem. A tak... A tak okazało się, że nasze drogi rozeszły się parę lat temu, zapomnieliśmy o swoim istnieniu, a potem nie dość, że zamieszkaliśmy w tym samym obcym kraju, pod tym samym miastem, wybraliśmy ten sam samolot, ten sam autobus, to jeszcze stanęliśmy obok siebie, zaczęliśmy rozmawiać, by po godzinie zorientować się, że jednak nie jesteśmy sobie obcy. Myśląc o tym niesamowitym zbiegu okoliczności, mogę powiedzieć tylko jedno.

Nie ma przypadków.


PS: Tego samego dnia, popołudniu, kiedy poszłyśmy z siostrą do małego, osiedlowego marketu, w kolejce za nami stanęła młoda dziewczyna, do złudzenia przypominająca moją znajomą. Przyglądałam jej się ukradkiem i miałam ogromną ochotę zaczepić ją, ale pomyślałam, że to niemożliwe żebym spotkała kogoś znajomego w mieście, w którym nigdy nie mieszkałam, w dodatku w głębokich zakamarkach osiedla, więc nie będę się wydurniać zagadując do obcej dziewczyny. Następnego dnia okazało się, że to jednak była ona i obie spoglądałyśmy na siebie, ja myślałam że to nie może być ona, a ona, że to nie mogę być ja. Coż, chyba mam szczęście. Kasiu, pozdrawiam :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)